W poprzednim wpisie objaśniałem, dlaczego rynek ziół się kurczy. Dzisiaj rozwiniemy temat i wyciągniemy wnioski. Zawiąż mocniej buty do myślowej wspinaczki – wbijamy kolejne haki.
Jeśli nie wiadomo o co chodzi…
Leki ziołowe to środki, które nie działają od razu, trzeba poczekać na to, aż zaczną nam pomagać – zupełnie inaczej, niż w przypadku uderzeniowej dawki tabletek. Z tego powodu każdy lekarz, widzący pacjenta w poważnym stanie, nie będzie się zastanawiał, czy podać mu antybiotyk, czy lek ziołowy. Z innej strony, większość lekarzy ma dodatkowe korzyści od producentów leków – wypłacane przez przedstawicieli za sprzedaż leku A, który produkuje firma zatrudniająca go. Rodzi to niezwykle rozbudowany rynek odpowiedników leków. Dotyczy to także suplementów diety – wielu lekarzy przepisuje każdemu pacjentowi na recepcie pewien rodzaj tranu, lub zestawu witamin.
Oczywiście, mają one pozytywny wpływ na organizm, ale skąd biedny pacjent ma wiedzieć, co z recepty jest ważne, a co nie? Suplement może zaproponować magister w aptece, a nie powinien być przepisywany na recepcie. Druga sprawa – suplementy diety lekarz powinien przepisywać na osobnej kartce, nie na recepcie razem z lekami – dzięki czemu pacjent wiedziałby, które leki są ważne, a które mniej. Spotkałem się z przypadkiem, kiedy zagubiony pacjent nie wiedział, czy ma zakupić tran z rekina, czy leki nasercowe, gdyż lekarz nie powiedział mu, co jest ważniejsze. Czy tutaj znajduje się zarzewie walki o tanie leki?
Wróćmy do ziół.
Niepokoi mnie także niewielka świadomość społeczna chorób, w których można leczyć się samemu, a tych, w których trzeba zaufać lekarzowi. Polacy uważają się jednak za mądrzejszych od lekarza, już po przeczytaniu jednej ulotki na temat cukrzycy, nowotworu czy nadciśnienia i próbują samodzielnie wyleczyć te choroby – mimo, że są one nieuleczalne. Co innego leczenie chrypki, co innego utrzymanie prawidłowego poziomu glukozy. Ostatnio odniosłem wrażenie, że osoby, które samodzielnie leczą choroby przewlekłe za pomocą ziół, na własne życzenie igrają ze śmiercią. Bardzo popularne jest odstawianie tabletek na nadciśnienie i leczenie się na własną rękę. Czy tak trudno zrozumieć wyrażenie „Nie wolno odstawiać tabletek bez konsultacji z lekarzem”.
Niewielka świadomość społeczna prowadzi do tego, że nawet najgłupsze reklamy padają na podatny grunt. Człowiek, któremu grozi amputacja nogi, będzie chętniej ratował się domowymi metodami – takimi jak opisywane już kiedyś herbatki z łuski gryki, zamiast zadbać o poziom cukru we krwi oraz zmianę diety.
Powyżej wymienione czynniki sprawiają, że zioła na prawdę mogą być usunięte ze sklepów. Polacy nie umieją się rozsądnie leczyć, a osoby, które miały doświadczenie w ziołolecznictwie, to pokolenie naszych pradziadków i dziadków. Najgorzej rokuje najmłodsze pokolenie, które traktuje leki jako dodatek do alkoholu, wzmagający jego działanie.
Może nikt ich nie chce wycofywać?
A może zioła są nieskuteczne i dlatego Unia walczy z nimi? Zioła mają potwierdzone działanie – w przypadku niektórych wynika to z długiego czasu stosowania, a dla leków zostało to potwierdzone w badaniach. Nikt nie wątpi w to, że mięta czy melisa nie wykazują działania, które jest opisane na opakowaniu.
Co zatem będzie prawdziwym powodem wycofywania ziół z obrotu? Moim zdaniem, niska sprzedaż – czyli kwestie finansowe. Druga sprawa, plotki o wycofaniu ziół z obrotu pojawiają się co roku – od 2009. Unia pokazała już, że potrafi skutecznie działać, dlatego taka opieszałość dziwi mnie. Zioła w krajach zachodnich są używane coraz rzadziej – jak pisała jedna z autorek książek zielarskich, wszystko zwraca się ku medycynie tabletkowej, która działa doraźnie. Nawet jeśli zioła zostaną wycofane ze sprzedaży – w co wątpię w przypadku tych będących lekami, ale obawiam się w stosunku pozostałych ziół, zawsze będziemy mogli udać się na łąkę i samodzielnie je nazbierać.